Bitwa pod Legnicą. Mongolski atak gazowy w 1241 roku

Kontynuacja dawnego działu "Recenzje książek i filmów"
Regulamin forum
Recenzje dotyczą książek i filmów powiązanych z tematyką Szlaku Templariuszy.
Prezentowane poglądy są własnością ich autorów i właściciele serwisu nie biorą za nie odpowiedzialności.
Niedopuszczalne jest jednak świadome użycie słów wulgarnych lub mających na celu obrazę innych.

Recenzje książek i filmów - to coś innego niż wypowiedź na platformie, forum czy czacie.
Tu potrzebna jest chwila na kilka przemyślanych zdań - podsumowanie wad i zalet.
Dlatego tutaj nie mogą pojawiać się wypowiedzi nie spełniające powyższego warunku, posty typu "nie zgadzam się" albo "też tak myślę".
Ogólnie rzecz ujmując błędne są posty nie będące właśnie recenzjami.
Z przykrością informujemy, że będą one usuwane lub przenoszone na odpowiednią platformę interaktywną.
maciej
Posty: 309
Rejestracja: 12 lut 2009, 15:15

Bitwa pod Legnicą. Mongolski atak gazowy w 1241 roku

Post autor: maciej »

Bitwa pod Legnicą. Mongolski atak gazowy w 1241 roku
Mirosław Przyłęcki
Agencja Wydawniczo-Reklamowa Rubikon, Wrocław 2006
Wrocław 2006




Podtytuł książki dokładnie wyjaśnia główną tezę książki. Autor stawia hipotezę, że pod Legnicą w 1241 roku Mongołowie zastosowali w czasie bitwy gazy bojowe i broń ta bezpośrednio przyczyniła się do klęski sprzymierzonych wojsk dowodzonych przez Henryka Pobożnego. Książka zawiera rozwinięcie tej hipotezy. A hipoteza ta, niezależnie od swej prawdziwości, jest fascynująca.

Książka składa się z dwóch zasadniczych części: w pierwszej autor opisuje dzieje imperium mongolskiego oraz fatalny dla Polski (i nie tylko) najazd w 1241r. Opisując sam przebieg bitwy pod Legnicą autor w całości przytacza opis zawarty w Kronikach Długosza. Nota bene jest to jedyny pełny opis bitwy. Dlatego też w skrajnych przypadkach historycy krytyczni wobec rzetelności Długosza, negują fakt, że bitwa pod Legnicą w ogóle się odbyła!

Druga część to szczegółowe przedstawienie hipotezy autora o legnickiem ataku gazowym i argumentów przemawiających za jej prawdziwością. Analizując krok po kroku opis bitwy autorstwa Długosza, autor wykazuje, że opis ten w istocie zawiera opis mongolskiego ataku gazowego. Argumentacja autora jest sugestywna i fascynująca. Wielu badaczy uznaje przekaz Długosza za niewiarygodny. Tymczasem Mirosław Przyłęcki w pełni ufa Długoszowi ? i moim zdaniem wygrywa! Opis bitwy i ataku gazowego jawi się jako logiczny i spójny i wydaje się prawie pewne, że Długosz musiał korzystać z relacji naocznych świadków. Moim zdaniem opis ten zawiera zbyt wiele zastanawiających szczegółów (np. chorągiew ze znakiem X, tajemniczy Mongoł próbujący przerazić lub - według autora ? ostrzec polskie hufce), aby można uznać, że Długosz po prostu popuścił wodze fantazji i wszystko najzwyczajniej w świecie zmyślił. Szczegóły te dla Długosza mogły wydawać się dziwne, ale dla nas, wiedzących (niestety!) jak może wyglądać atak gazowy, dziwne nie są i przemawiają za wiarygodnością opisu.

Autor nie tylko rekonstruuje sam przebieg ataku, ale podejmuje próbę opisu budowy i działania urządzeń do emisji gazów bojowych, które nazywa fumatorami kulbacznymi. Książka opatrzona jest rysunkami autora z rekonstrukcjami domniemanego wyglądu tych fumatorów. Rekonstrukcje te wyglądają prawie identycznie jak rysunek fumatorów gazowych znajdujących się we wcześniejszej o ponad 10 lat książce Robert Jurgi "Machiny wojenne".

Hipoteza postawiona przez autora i tej uzasadnienie wydają się spójne i bardzo dobrze pasują do długoszowego opisu bitwy.

Jerzy Maroń w książce "Legnica 1241" (Warszawa 1996), negując możliwość zastosowania przez Mongołów gazów bojowych podnosi, że "gdyby Mongołowie użyli znanych im bojowych środków chemicznych, przygotowaniu ataku towarzyszyć powinny potężne odgłosy i błyski".

Argument ten w świetle koncepcji Mirosława Przyłęckiego okazuje się chybiony. Uruchomienie opisanego przez autora fumatora kulbacznego polegało na zasypaniu rozżarzonych węgli substancjami, które po spaleniu wydzielały gaz bojowy. Zastosowaniu takiego fumatora nie powinny towarzyszyć żadne odgłosy ani błyski. Jedyną oznaką jego działania powinna być emisja gazu z dyszy wylotowej.

W ikonografii dotyczącej bitwy pod Legnicą (reprodukcje w książce) zastanawiający jest motyw chorągwi mongolskiej z czarna głową. Nie jest to głowa smoka ani innego stwora, raczej przypomina ludzka lub antropomorficznie diabelską. Znowu motyw Bafometa?

Ale jak w każdej beczce miodu, tak i w koncepcji ataku gazowego są moim zdaniem co najmniej dwie łyżki dziegciu.

Pierwsza to skład chemiczny gazów użytych przez Mongołów. Jerzy Maroń w cytowanej już książce "Legnica 1241" podkreśla, że żaden z autorów nie przeprowadził analizy składu ewentualnego środka trującego, jaki zastosowali Mongołowie oraz jego wpływu na ludzi i zwierzęta. Dla przeprowadzenia takiej analizy konieczna byłaby zapewne współpraca chemików, historyków, a być może także botaników. Autor wskazuje jedynie, że Mongołowie mogli zastosować gazy o działaniu duszącym oraz ? być może ? gazy atakujące ośrodkowy układ nerwowy. Nie były to raczej gazy o działaniu parzącym (jakim jest np. iperyt). Niezależnie od tych przypuszczeń autor nie próbuje odtworzyć składu mieszanki gazowej, która w tak tragiczny sposób zaważyła na przebiegu bitwy. Należy przy tym zauważyć, że gazy nie miały działania tak silnego jak znane nam obecnie środki bojowe i raczej nie powodowały śmierci u porażonych, Długosz pisze bowiem, że "walczący Polacy nieomal omdleni i ledwie żywi osłabli i stali się niezdolni do walki". Generalnie pozwalałoby to przyjąć, że efektem porażenia tymi gazami była generalnie niezdolność do walki, a nie śmierć.

Druga "łyżka" to moim zdaniem trudności związane z użyciem gazów bojowych na polu bitwy, zwłaszcza w starciu kawaleryjskim (a takie właśnie miało miejsce pod Legnicą. W przypadku zastosowania tego środka walki zawsze należy się liczyć z możliwością porażenia gazami własnych oddziałów. Trudno wyobrazić sobie sytuację, że Mongołowie zaryzykowaliby atak gazowy nie mając odpowiedniego wyposażenia pozwalającego na zabezpieczenie własnych wojsk przez skutkami ewentualnego porażenia gazami. Niestety, nic nami nie wiadomo, aby wyposażenie takie istniało.

Książka jest niewielka objętościowa (raptem 48 stron), ale pasjonująca i niezależnie od tego, czy teoria ataku gazowego jest prawdziwa (a tego zapewne nigdy się nie dowiemy), warto ja przeczytać.

A dlaczego recenzja tej właśnie książki? Nie zapominajmy: nasi tam byli! W bitwie brał udział hufiec templariuszy.

autor recenzji:
ODPOWIEDZ